wtorek, 5 lutego 2019

"Samotność odległych gwiazd" - Kate Ling - Recenzja

___________________________________________________________________

Nie wiem czy sięgnęłabym po tą książkę, gdyby nie konkurs zorganizowany przez księgarnię internetową "Nieprzeczytane.pl" na ich FB. Wcześniej w ogóle o niej nie słyszałam, więc dzięki konkursowi i byciu jednym z laureatów udało mi się dorwać naprawdę fajną powieść. Ta książka ma jeden baaardzo duży minus - jest stanowczo za krótka! Te 301 stron się po prostu połyka jak przystawkę... i teraz czeka mnie czekanie na danie główne. Mam nadzieję, że bardzo szybko pojawią się jej następne części - wg opisu z tyłu to pierwsza część planowanej trylogii - bo strasznie jestem ciekawa dalszych losów bohaterów. Choć teoretycznie historia mogłaby się zakończyć po tej pierwszej części i autorka w żaden sposób nie jest przymuszona pisać kolejnych, to jednak mam cichą nadzieję, że to faktycznie będzie trylogia i, że czekają mnie jeszcze dwa tomy przygód Seren i innych osób ze statku kosmicznego Ventura.


"Jakimś cudem idę, bo dzięki niemu wierzę, że tak powinnam postąpić, ale serce zostawiam przy nim, jak przy każdym naszym rozstaniu, od dnia, kiedy go poznałam." 

Ventura to olbrzymi, w dużym stopniu samowystarczalny kosmiczny statek zbudowany przez ziemian. Ma on dolecieć do planety, z której został odebrany tajemniczy sygnał. Ponieważ dotarcie na tą planetę ma trwać 262 lata, w podróż zostaje wysłanych 888 osób tworzących swego rodzaju społeczność. Społeczność której głównym celem jest dać następne pokolenie już na statku i tak aż do pokolenia które dotrze na miejsce (no i potem znów z powrotem na ziemię, czyli cała podróż zajmie 524 lata). Oczywiście równie ważne jest przekazanie kultury, więc społeczność robi wszystko aby nie zapomnieć tego co wynieśli z ziemi, oglądają filmy, słuchają muzyki itp.

"- To nie była moja decyzja - upieram się. - Ja tego dla siebie nie wybrałam.
- Nieważne - rozpromienia się kapitan, a jej uśmiech i łagodny głos kompletnie nie przystają do brutalności tego, co mówi. - Istniejesz tylko po to, żeby być częścią misji."

Główną bohaterką, której historię poznajemy jest Seren, 17-latka będąca jedną z osób 3 pokolenia. Urodziła się na statku, Całe jej życie to robienie tego, czego oczekuje od niej system, jakim rządzi się życie na Venturze. Właśnie kończy Edukację, czyli kilkuletnie nauczanie, a już za chwilę dowie się kto będzie jej życiowym partnerem z którym ma spłodzić następne pokolenie. Na Venturze nic nie dzieje się przypadkiem, więc nawet pary są dobierane na podstawie parametrów - prawdziwa miłość występuje w znikomych przypadkach, ponieważ ludzie nie mają prawa być z innymi niż ci których wybierze dla nich system. Seren nie wierzy w sens tej całej podróży, uważa, że cała ich egzystencja  która służy tylko temu aby żyć, dać życie i umrzeć nie ma sensu. Chciałaby zobaczyć niebo, poczuć słońce na twarzy i zjeść to co widzi na zdjęciach. Ona chce czuć, że żyje. Dzień w którym dowiaduje się, że jej partnerem ma być znienawidzony przez nią syn pani kapitan, jest tylko przysłowiowym gwoździem do trumny. Dziewczyna nie chce tego, ale wie, że nie ma wyboru. Każde odchylenie od rygorystycznych zasad panujących na statku jest karane, lub w najlepszym przypadku uznawane za psychozę i leczone. W momencie gdy Seren zostaje wysłana na sesję do psychologa, spotyka na swojej drodze Domingo. I odkrywa, czym jest miłość. Jednak ile można poświęcić aby pozostać wiernym sobie? Czy będą wstanie przeciwstawić się dosłownie wszystkiemu i wszystkim? Czy zaryzykują życie dla miłości?


Tej książki się nie czyta, ją się połyka. Przeczytałam w jeden wieczór. Nie powiem, żeby była świetna, ale naprawdę potrafi wciągnąć, ma ciekawą nieszablonową fabułę i bohaterów którzy potrafią zaskoczyć. Już sama wizja tego, że mogłabym żyć w takiej wielkiej "puszce" bo tak zadecydował jakiś mój przodek mnie przerażała. Wściekałam się razem z Seren, gdy zastanawiała się "dlaczego", czułam jej frustrację i ból gdy próbowała dotrzeć jakoś do dziadka, ojca, siostry.. Do kogokolwiek kto stanąłby po jej stronie, kto chciałby ją zrozumieć. Powieść jest napisana lekkim językiem, choć może nie jest to jakaś szczególnie dobra powieść pod kątem stylu. Jednak w ogóle mi to nie przeszkadzało w  czerpaniu radości z czytania. Jak można żyć, nie mając prawie na nic wpływu, gdy całe Twoje życie jest już z góry zaplanowane.. Przez cały czas jak czytałam tą książkę zastanawiałam się, jakbym się czuła na miejscu głównej bohaterki... I co bym zrobiła.

"- Pytałeś, jak się czuję, więc mówię szczerze. Czasem mi się wydaje, że lepiej by było nie istnieć. - Jak tylko kończę mówić, od razu wiem, że lepiej było milczeć [...]"

Oprócz Seren, która zrobiła na mnie całkiem dobre wrażenie - choć była trochę męcząca - bardzo polubiłam Marianę i o dziwo Ezrę (znienawidzony przez Seren jej partner życiowy) - który w trakcie historii dość mocno się zmienia (choć mam wrażenie że jego prawdziwe "ja" było przez niego przez większość powieści z premedytacją ukrywane). Bardzo denerwowali mnie dziadek oraz ojciec Seren - osoby które powinny ją wspierać, a robiły coś wręcz odwrotnego. Mamy tu bardzo dużo punktów zwrotnych i choć w pewnym momencie możemy już jako tako spekulować jak cała historia się skończy, to jednak i tak autorka do ostatniej kartki trzyma nas w napięciu i mimo wszystko zaskakuje - czemu? Nie powiem :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz