poniedziałek, 4 lutego 2019

Przekombinowane? - "Bielszy odcień śmierci" - Bernard Minier - Recenzja

_______________________________________________________________________

Jeszcze przeziębiona, ale uzbrojona w koc, kubek ciepłego soku malinowego i bujany fotel zapragnęłam przeczytać kryminał. Sięgnęłam więc po "Bielszy odcień śmierci" Bernarda Minier - kryminał który pożyczyła mi mama już jakiś czas temu. Rozsiadłam się więc wygodnie,  i... po 30 stronach zasnęłam. Z książką w ręku i kotem na kolanach. Nie wiem czemu, ale ta powieść przez jakieś pierwsze 100 (lub może nawet trochę więcej) stron mnie męczyła i jakoś nie mogłam się wczuć. Może to wina przeziębienia i gorączki? Staram się właśnie na to zwalić winę - na fakt, że czytanie tej książki zajęło mi 3 dni.

"Quos vult perdere Jupiter, prius dementat - powiedział. Kobieta patrzyła na niego nierozumiejącym wzrokiem. - To z łaciny: Kobo Jowisz chce zgubić, temu wpierw rozum odbiera."

Pewnego grudniowego ranka w elektrowni znajdującej się w dolinie w Pirenejach pracownicy odkrywają zmasakrowane ciało konia, powieszone na górnej stacji kolejki. Owa kolejka jest jedyną drogą, którą można się dostać do elektrowni, jednak żaden z strażników nie zauważył ani nie słyszał. Tego samego dnia młoda psycholog zaczyna pracę w zamkniętym, ściśle strzeżonym ośrodku psychiatrycznym dla najgroźniejszych, umysłowo chorych przestępców, umieszczonym w tej samej dolinie. Czy konia mógł okaleczyć któryś z osadzonych tam zbrodniarzy? Śledztwo prowadzi komendant Martin Servaz, znany z intuicji i błyskotliwości. Gdy w pobliskim miasteczku zaczynają ginąć ludzie, a na światło dzienne wychodzą mroczne tajemnice sprzed wielu lat, Martin musi szybko zrozumieć, co mają wspólnego koń, bogaty biznesmen, zamordowani ludzie, ośrodek psychiatryczny i śledztwo sprzed lat.
Tak jak pisałam wcześniej pierwsze 100 - 150 stron męczyłam strasznie. Nie wiem czemu bo ogólnie i pomysł mi się podobał i dzieje się dużo od samego początku. Albo to wina przeziębienia, albo, może.. dzieje się aż za dużo? Bo na początku trudno się połapać w tych intrygach, tajemnicach i morderstwach. Aż miałam wrażenie że widzę komendanta Martina który zrezygnowany stoi, opuszcza ramiona i wzdycha - sama miałam na to ochotę patrząc jak fabuła coraz bardziej się plącze i zamiast coraz więcej, to wiadomo było coraz mniej. Co prawda uwielbiam (chyba jak każdy) nie wiedzieć co będzie dalej i czuć, że powieść mnie zaskakuje, jednak nie do stopnia w którym zaczynam przestawać nadążać za logiką autora. Na szczęście po przebrnięciu przez 1/3 książki zaczyna się robić nie tylko w miarę logicznie i sensownie - nadal jest tajemniczo, mrocznie i afera goni aferę. To jest moment w którym chcę czytać by wiedzieć co będzie dalej - i to jest to.

"- Od kiedy to policja włamuje się do domów? - Zapytał mężczyzna, opuszczając strzelbę.
- Od czasu, kiedy się śpieszy."

W połowie książki byłam już mocno pochłonięta przez dolinę w Pirenejach, wręcz miałam wrażenie, że jak oderwę wzrok od stron i popatrzę przez okno to zobaczę pokryte białym puchem szczyty. Tak, autor dobrze zaplanował "scenę" dla tej historii. Podoba mi się wykreowana postać Servaza, choć jest dość schematyczna - policjant po rozwodzie, żyjący sam i mający problem z dogadaniem się z nastoletnią córką. Ten problem oczywiście staje się wątkiem pobocznym w powieści ale jest dość ciekawy i pozytywnie mnie zaskoczył. Fajnie ukazane też są relacje między komendantem, a jego współpracownikiem- asystentem Vincentem Espérandieu i jego rodziną.
Za to mam wrażenie, że wątek (jak i cała postać) psycholog Diane Berg jest niepotrzebny, a powieść mogłaby spokojnie się bez niej obejść. Jak dla mnie pani psycholog była dość irytująca i nie bardzo wiedziała czego chce. Dużym minusem okazały się też dwa błędy w tekście wynikające chyba z tłumaczenia (przynajmniej mam taką nadzieję) -  przez które niestety musiałam jedną stronę czytać 3 razy bo autor sam sobie zaprzeczył (w końcu ten sam nastolatek nie może być najstarszym z trójki chłopców i zarazem nie być nim).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz